Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bełszyński tymczasem zdjął palto i zaczął je powoli wciągać na ramiona. Jadzia z pod opuszczonych powiek śledziła jego ruchy, sama nieruchoma, oparta o ścianę, przybierając tę samą pozę, jaką miała przed chwilą jej matka, gdy stała wpatrzona w owo zielone palto, obecnie ożywiające się i wypełniające postacią studenta.
Bełszyński ujął w rękę kapelusz, pomacał kieszenie, jakby chcąc się przekonać, czy wszystkie broszury i książki są na swojem miejscu i chrząknął silnie jakby mu nagle zaschło w gardle.
— Już idę! — wyrzekł bardzo niskim i dźwięcznym głosem — może pani zechce mamy o bilet poprosić!
Jadzia zmrużyła oczy, ściągnęła brwi, krótką, jedną sekundę wpiła się źrenicami w twarz mężczyzny i wreszcie otworzyła drzwi prowadzące do dalszych pokojów.
— Mamo! — zawołała — korepetytor odchodzi!
Natychmiast z ciemni wynurzyła się postać Elszykowskiej, tak jakby ona sama stała podedrzwiami, oczekując na tę chwilę.
— Nie wchodząc do przedpokoju, wyciągnęła rękę.
— Proszę pana... oto bilet! — wyrzekła cichym głosem. Bełszyński ciężkim krokiem podszedł ku niej.
— Dziękuję!
Wziął kartkę, na której grubemi cyframi naznaczona była rzymska dwunastka, zawahał się chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, o coś prosić... jakby czekał na jakieś słowa z ust gospodyni domu, lecz ona, nawpół ukryta w cieniu, stała milcząca i tylko w ciemnej głębi majaczyła niewyraźnie plama żółtawa jej twarzy i jednej ręki, którą Elszy-