Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzając zawinięte rogi, czerwoną, chudą ręką. Warkocze spadły jej na piersi i wiły się jak złote węże na krwawem tle stanika.
Na żółtej okładce zaczerniły się litery:
Also sprach der Zarathustra“.
A nieco niżej:
Fryderyk Nietzsche.
Nareszcie Jadzia zdołała wsunąć broszurę w kieszeń palta. Odsunęła się od wieszadła. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich młody człowiek, niski, z ciemną brodą okalającą twarz, o okrągłym a mimo to wychudłym owalu. W twarzy tej czoło miało dziwny charakter uporu, lecz zarazem jakiejś nerwowej słabości; włosy od linij zarostu twarde i szorstkie, falowały dalej mięko, niepewnie, jakby na wolę losu rzucone. Reszta rysów grubych, chłopskich, okrytych ciemnawą skórą, tonęła prawie w masie tych czarnych włosów, kryjących usta, które zaledwie bladą linijką przebłyskiwały wśród zarośli brody. Zniszczona kurtka zwieszała się z ramion, przybierając te same fałdy i kierunek, jakie miało palto wiszące na szaragach. Na kamizelce połyskiwał niklowy łańcuszek, z małym srebrnym medalionikiem.
Ujrzawszy go, Jadzia cofuęła się w głąb przedpokoju i na jego niedbały, trochę nieśmiały ukłon, nie odpowiedziała nawet skinieniem głowy. Nie odchodziła wszakże, zacisnąwszy usta i schowawszy ręce w fałdy spódnicy.