Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Elszykowska zbliżyła się do stołu i, wziąwszy czajnik w rękę, nalewała esencyę do poustawianych na obrusie filiżanek.
Unikała pełnego światła i kryła się w cieniu po za samowarem, zastawiając się owym bólem zębów, który wymyśliła sobie jako ochronę przed zbytnią gadatliwością męża lub dzieci, a zarazem jako uprawiedliwienie zbyt często teraz załzawionych i zaczerwienionych oczów.
Lecz Elszykowski nie patrzył na żonę, wziął w rękę filiżankę i podniósłszy ją ku górze, pod lampę, przyglądał się z zadowoleniem przeświecającej przez porcelanę herbacie...
— Ładne filiżanki! — przemówił z uśmiechem — cieszę się, że je kupiłem, niedrogie, porcelana cienka, pasek złocony dystyngowany...
Poprawił się na krześle i po chleb nasmarowany masłem sięgnął.
— Zresztą, teraz w przyzwoitych domach, nikt herbaty w szklankach nie pije!...
Nikt mu nie odpowiedział, codziennie bowiem Elszykowski powtarzał to samo, codziennie, przyglądał się porcelanie filiżanek i winszował sobie ich nabytku.
Jadzia i Tadzio przyzwyczajeni do maniactw ojca, pili herbatę i jedli gorące serdelki.
Elszykowski sięgnął po leżący na stole kuryerek.
— Dlaczego mama zostawia gazety na stole? — zapytał z wymówką, zwracając się w stronę żony. — Jadzia stara się czytać fejletony, a teraz Bóg wie co w nich drukują i dobrze wychowane