Strona:Gabriela Zapolska - Ostatni promień.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziła się ani na chwilę. Wystarczał jej widok studenta, dźwięk jego głosu, ta krótka chwila, w której podawała mu bilet i przeświadczenie, że go zobaczy jutro, pojutrze i w dnie następne.
Resztę uczucia koncentrowała w marzeniu, w snach gorączkowych, namiętnych, to znów w potoku łez, który obmywał jej twarz zmarszczkami pooraną.

∗                    ∗

— Tatko!
— Na szczęście! myślałam że się już nie doczekamy!...
Jadwisia złożyła książkę, nad którą siedziała zgarbiona, tuż obok gotującego się samowaru.
W przedpokoju Elszykowski zdejmował futro, kalosze, wycierał nos i pluł w chustkę, chrząkając przytem półgłosem.
Wreszcie otworzył drzwi i wszedł do jadalnego pokoju.
— Jak się macie, dzieci! — wyrzekł nosowym głosem — gdzież mama?... Mamo! Mamo!...
Podszedł do drzwi sypialni, zacierając ręce i powtórzył kilkakrotnie:
— Mamo! Mamo!...
W sypialni dały się słyszeć szybkie kroki i przez drzwi uchylone wsunęła się Elszykowska, trzymając chustkę przy zaczerwienionej twarzy.
— Cóż to? Znów zęby? — zapytał Elszykowski i nie czekając odpowiedzi, posunął się ku stołowi.
— Nalejcie mi herbaty... Psie zimno... Zmarzłem aż mi ręce posztywniały.