Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za stosowne zapomnieć o Sedanie, to on! Richard, nie zapomni nigdy!... Na ustach, w sercu, w duszy jedno ma słowo — odwet! Na ciele blizny od kul pruskich! W głowie żal wieczny za Lotaryngją! za Alzacją ukochaną!... Ah! sacré pèste! cré nom de nom! już też nie on pojechałby na konferencje do Berlina...
— Ah! ah!... kto tak jak ja bronił Saint André i nie dozwolił Prusakom przejść przez Salins, ten ma prawo pluć na waszą dyplomację!... Kto przeszedł taki dzień jak dwudziesty trzeci stycznia, gdzie na wpół zasypany śniegiem fort jęczał cały od strzałów; kto stanowił część załogi mieściny, która jedna! jedyna nie pozwoliła zdeptać się najeźdźcom, ten ma prawo zacisnąwszy pięści zawołać: Ah! tas des punaises! mauvais garnements! éspèces d’éspèces! idźcie do Berlina ale z bronią w ręku! Odwet! odwet! nic więcej!...
I przez zaciśnięte zęby powtórzył raz jeszcze:
Révanche! révanche!...
I był w tej chwili wspaniały, w uniesieniu groźnem, ten chłop na wpół ślepy, podnoszący w górę drżące ze wzruszenia ręce.
Purpurowy blask ognia oświetlał go jaskrawo, rzucając nań krwawe refleksy.