Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obaj uśmiechali się dyplomatycznie, delikatnie, wcielając się niejako w delegowanych udających się do Berlina.
Kobiety zamilkły, kiwając głowami — pogrążone całe w jakiejś łagodniejszej atmosferze, która zdawała się spływać powoli.
Lecz z ciemnego kąta podniósł się nagle głos chrapliwy.
Nom de nom!
Mimowoli wszyscy drgnęli, zbudzeni tym trywjalnym głosem wydobywającym się z cieniu, i wpadającym z rubasznością w dyplomatyczną ciszę konferencyjnej grzeczności.
— Cóż tam znowu? — zapytuje matka Richard, przechylając głowę — o cóż chodzi?
— Zostaw go! — uspokaja August — znów go coś...
Lecz skończyć nie może, bo ciężka pięść ojca opada nagle na stół, przewracając szklanki i kieliszki.
Stary stoi teraz tuż przed stołem, cały purpurowy od krwi napływającej mu do twarzy.
Oczy bielmem zasnute utkwił w synów, z wściekłością lwa zbudzonego.
Ah! nom de nom!... do Berlina! do Berlina!
I pieniąc się cały, wyrzuca ze siebie potok zdań urywanych.
Sacrés salauds!... jeśli rząd uznał