Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zobaczywszy go, w pierwszej chwili zajęła się silnie jego głową upartego chłopa, otoczoną wieńcem siwych włosów.
Chciała zrobić zeń studjum, lecz trafiła na opór nieprzezwyciężony. Stary, malować swej twarzy nie pozwolił, bojąc się bliskiego zgonu.
Artystka, dotknięta w swej miłości własnej, odwróciła się i przestała istnieć dla teścia. On — szybko podporządkował ją pod całą „bandę“ — drażniony jej wytwornym strojem i obejściem.
I teraz — siedział w kącie ponury, trawiąc swą porażkę na punkcie zarobku sobotniego, pełen wstydu i nienawiści, zatapiając swe połamane paznogcie w dłonie.
Nie dano mu benedyktynki, zdawano się zapominać o jego istnieniu.
Nagle — Michał zwrócił się w stronę Augusta.
— Wiesz? pojechali — wyrzekł z uśmiechem.
— Kto? — zapytał August.
— Nasi delegowani — do Berlina!
— A! — odparł chłopiec — nie czytałem dziś jeszcze dzienników, więc pojechali! Dobrze zrobili, zwłaszcza, że mają pomiędzy sobą takiego Delahaya. — Kto wie! taka konferencja może doprowadzić do jakich takich rezultatów!
Zamilkł, spoglądając na brata.