Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieczorem do Paryża zastanie jeszcze sklepy otwarte, aby natychmiast kupić sobie kapelusz taki sam, jak ma Michał na przysłanej fotografji.
Józefina, dziwnie podniecona, ożywiona, prostowała swą wątłą postać źle rozwiniętej dziewczyny i poprawiała co chwila świeżo obciętą grzywę nad wązkiem czołem, odziedziczonem po ojcu.
Tylko mały Henryś siedział spokojnie, przytuliwszy się do ramienia matki. Na ustach tego delikatnego blondynka błąkał się już słodki, banalny uśmiech, z ja kim subjekci podają towary klijentkom, znoszą grymasy kobiet, potrzebujących kredytu i ciężką atmosferę sklepów przepełnionych towarami.
Wszystko to przetrawia w myśli ojciec Richard stojąc tak, oparty o ścianę i zapatrzony w słaniające się w przestrzeni cienie. Razem ze zrzuceniem swej płóciennej westy i kaszkietu, a z wciągnięciem welwetowych spodni miejskiego robotnika, skończyła się dlań rozkoszna przeszłość górala. Dziś, cała „banda“ podrosła, z krzykiem i śmiechem zalega co wieczór atelier, a spychając ojca w najciemniejszy kąt, liczy zarobek białemi, o czystych paznogciach rękami. On, wtedy kryje jak zwierz dziki swe zczerniałe, węzłowato palce i mrużąc oczy zbolałe powtarza: