Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nom de Dieu! ah!... nom de Dieu!... la sale bande!...
W godzinę później, cała rodzina Richardów zgromadzona dokoła stołu, kończyła obiad wśród porozstawianych brudnych talerzy i szklanek do połowy napełnionych winem.
Pani Richard uśmiechnięta, rozjaśniona widokiem swych dzieci, pilnowała maszynki z kawą, śpiewającej łagodnie na rozpalonej płycie piecyka.
Henryś rozpalił większą lampę, która płonęła jasno, rozpraszając cienie.
Chłopak z po za abażuru uśmiechał się do matki, cały biały, różowy, pełen zdrowia, świeżości dziewiczej lat piętnastu. Jego cienkie, wysmukłe palce, poprawiały fałdy abażuru, czerwieniąc się lekko po brzegach, tak jak tylko czerwienić się może delikatna skóra blondyna. Siedział przy piecyku i dla gorąca zdjął kurtkę i przewiesił ją na poręczy krzesła. Białe, czyste rękawy koszuli odcinały się od ciemnej kamizelki i nadawały mu pozór w kostjum przebranej panienki z dobrego domu. Srebrna, delikatnie wyrobiona i oksydowana dewizka zwieszała się z kamizelki; drobna szpileczka z fałszywym szafirem tkwiła w jasnej, podłużnej krawatce. W całem obejściu swojem, w sposobie podniesienia małego palca u prawej ręki, w pochyleniu postaci całej naprzód, wi-