Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swe istnienie. I kupowałem wonne, purpurowe róże, zda się z ust jej zbiegłe, i tuliłem do swej twarzy, całując je namiętnie. Kwiaty więdły od żaru moich warg, ale nic mnie ochłodzić nie mogło. Rzucałem kwiaty na ziemię i łkałem głośno, jak dziecko, a róże poszarpane wydawały mdłą woń, tę samą, jaką jej suknie były napojone...
Ona była kwiatem, kwiałem purpurowym, królewskim wspaniałym!
Cała była wonią, rozkoszą, upojeniem!...

∗                    ∗

Czy ona wiedziała o mojej miłości — ja sam nie wiem i podobno nie dowiem się nigdy.
Kobieta — powiadają — ma cudowny instynkt. Wśród tłumu odczuje wzrok biednego robotnika, spoczywający na niej z uwielbieniem, wzruszy ramionami i odwróci oczy po to, aby za chwilę spojrzeć znów w tę samą stronę. Jam stał przy niej w niezliczonym tłumie, wpatrzony w jej postać królewską, a ona odwracała wolno swoją kształtną główkę i patrzyła na mnie, jak... na biednego robotnika! Lecz w oczach jej nie czytałem nic, żaden wyrok nie spływał do mnie z tych ciemnych źrenic — i ta obojętność przyprowadzała mnie do szału. Chciałem ją bodaj czemś obrazić, aby zamącić pogodę jej spojrzenia, by choć gniew wzbudzić w jej piersi.