Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biały piesek biegający za nią, zbierał stokroć więcej pieszczotliwych spojrzeń, niżeli ja, który kobiecie tej oddałem na własność duszę moją — i czułem, że mi jej nie odebrać więcej, chyba w godzinę śmierci — po to, aby ją stracić znowu!

∗                    ∗

Mówili mi ludzie, iż miłość moja to miłość dziecinna, „studencka“ — i śmieli się z mej wybladłej twarzy i smutnych oczu.
Ja chciałem śmiać się nimi w kącie jakiejś piwiarni, siedząc przy brudnym stole, pomiędzy brudnemi kuflami. Próbowałem śmiać się, ale serce moje chore uczuwało jakby pchnięcie sztyletu, a dech się w piersiach tamował. Rzucałem pieniądze w fartuch usługującej dziewczynie, odpychałem jej zalotne ramiona i wybiegałem jak szalony na ulicę, szukając mojej ukochanej. Jeśli ją znalazłem na koncercie, lub w którymkolwiek z teatrów, stawałem cichy drżący, pochłaniając jej piękność, jak kwiat chłonie promienie słoneczne, jak motyl pije rosę. A serce moje stawało się jedną wielką raną, która krwawiła się za każdym jej uśmiechem, zwróconym do mężczyzn ją otaczających. Pragnąłem wtedy za cenę mego życia zyskać taki uśmiech, zebrać go z jej ust, z jej ust purpurowych