Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pobiegłem za oczu tych promieniem — i biegłem tak długo, długo, aż padłem bez życia; i teraz, ledwie w dni moich poranku, liczę minuty mojego istnienia.
Bo miłość jest mściwa i tym, którzy jej bluźnią, ciężko płacić każe
Jam bluźnił miłości, hołdując instynktom tylko... dla tego też ona wydziera mi życie i szarym popiołem oczy posypać mi zamierza...

∗                    ∗

Od chwili, kiedym ją ujrzał, byłem szaleńcem.
Noce całe wystawałem pod jej oknami, rozgorączkowany, patrząc w mdłe światełko, płonące w jej sypialni Czuwałem nad jej snem, stojąc na deszczu lub mrozie, i składałem ręce w niemem upojeniu, wpatrzony w mdławe, blade światło. Byłem śmieszny, wiedziałem o tem — mówił mi to zdziwiony wzrok stróża nocnego, który brał mnie za nocnego włóczęgę. I byłem nim, ja, biedny rozbitek, bez woli, bez duszy, bez serca — bo wszystko mi zabrała ta czarnowłosa, śpiąca spokojnie pod fałdami jedwabiu.
Nie jej to była wina, iż miała tę piękność doskonałą i czarne ócz brylanty, jak otchłań głębokie, a zda się niezmierzone. Jam to był winien, biedny marzyciel, który w otchłani szukałem zdroju życia i zaprzepaściłem w niej