Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kontury jej ciała błyskają połyskiem atłasu... Włosy czernią się jak lśniące żmije, a uśmiech drga, drga ciągle, bezustannie, na wilgotnych, purpurowych wargach!
Jej uśmiech! Boże! Jej uśmiech!...

∗                    ∗

Śmiali się ze mnie koledzy moi, iż tak szalenie pokochałem kobietę, spotkaną wśród tłumu, i potem śledziłem każdy jej krok, wpatrzony w nią, jak w tęczowe zjawisko!
Czułem, że mają słuszność... Ale co chcecie! Miłość istnieje... Błąka się ona po świecie i puka do serc ludzkich, nie zważając, na okrzyki tłumu, który chce wygnankę niebios skalać w błocie sprzedajnych miłostek, lub zaprząc do pługa zwierzęcych instynktów. Ona, świetlana, czysta, promienna, ucieka im z rąk i rozrywa kajdany, jakiemi skrępować ją pragną, i idzie dalej i dalej w swoim triumfalnym pochodzie, niosąc więcej łez niż uśmiechu, smutku niż radości, cierpienia niż wesela. Z popiołów gmachy zwalone odtwarza i daje życie umarłemu kwiatu, — ale częściej trumnę gotuje, całun grobowy na swoich wybranych zarzuca.
I do mnie przyszła ona w piękny poranek letni i zastąpiła drogę mojego życia, błyszcząc oczu czarnych promieniem. Młode serce — to motyl biegnący do światła. Więc i ja