Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I tak crescendo wzmagała się ilość łez — po upływie dwóch tygodni listy mego narzeczonego robiły wrażenie rzeki, nakreślonej na papierze.
To przebrało miarę.
Jakto? Więc ja mam mu pozwolić cierpieć tak bardzo? O, nie! Nigdy! On może to życiem przypłacić.
Pomimo oporu ciotki, wybrałyśmy się w drogę do domu. Nie uprzedziłam o tem swego narzeczonego — chciałam mu sprawić rozkoszną niespodziankę. Przybyłyśmy do domu wczesnym rankiem. Natychmiast kazałam osiodłać karą klaczkę, na której odbywałam często ekskursje poranne. Ciocia Pelagja łamała ręce, prosząc mnie, abym została i posłała kogokolwiek z zawiadomieniem o naszem przybyciu; ale w mej upartej główce dojrzał planik, który chciałam koniecznie w czyn wprowadzić.
Majątek matki mego narzeczonego graniczył z nami, jak to mówią, o miedzę. Wiedziałam, że „on“ mieszka jeszcze w domu matki, i chciałam nagłem przybyciem otrzeć łzy, tak bardzo często z ócz ukochanych płynące.
Szybko przebyłam przestrzeń, dzielącą mnie od niego; klaczka moja zebrała się na wielką energję i galopowała, jakby szło o śmierć lub życie. Gdy przybyłam przed ganek, za-