Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duszę. Na to murów klasztornych nie trzeba. To rozmarza, roztkliwia i każe od życia wymagać woni fiołków i zapachu lilij.
Świat przecież niezawsze fiołki i lilje ma dla nas tylko w zapasie.
Wyszedłszy z klasztoru, powróciłam do domu, gdzie spotęgowała się egzaltacja moja. Wiesz, że jestem sierotą — podwójną sierotą. Wychowaniem mojem zajmowała się ciotka, biedna istota, zrodzona w pierwszej połowie naszego stulecia, wtedy, gdy „Modlitwa dziewicy“ rozbrzmiewała dokoła. I wspólnie we dwie dopomagałyśmy sobie w kroczeniu po krainie fantazji; jej staropanieńskie serce roztkliwiało się bezustannie w daremnem oczekiwaniu na tego, który nie przybywał, — moja zaś dziewczęca wyobraźnia stroiła tego, który miał przybyć, w najpiękniejsze szaty, niby Kirkora w baśni.
Królewicz mój miał być piękny, kruczowłosy, bladolicy, błękitnooki, smukły, szlachetny, rycerski, śmiały, poetyczny, wzniosły, słowem miał to być ideał, przy którym wszyscy bohaterowie bledli i w pył się rozsypywali.
Ciotka Pelagja chętnie rozmawiała ze mną o tym bajecznym utworze mej wyobraźni. I ona unosiła się wraz ze mną w krainę ułudy i fantazji, stawiała coraz nowe wymaga-