Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Horyzont mienił się barwą ciemnego szafiru z purpurowym odblaskiem, słońce stawało się ciemnawą plamą i powoli znikło za wzgórzem. Teraz całe niebo pokryła szara, jednostajna zasłona, błękit powoli przechodził w stalową barwę.
Niebo obumierało.
Micia zdawała się czekać tej chwili. Zdaje się, że chciała mi pozwolić, abym ze złudzeniem w sercu przyjrzała się raz ostatni zachodzącemu słońcu, Razem z ostatnim promieniem słonecznym zniknąć miało i z duszy mojej słoneczne, ostatnie złudzenie.
Micia oparła się o ramę okna i powoli, stłumionym prawie głosem, zaczęła:
— Wiesz, jak byłam egzaltowaną panienką. Tobie mówić nie mam potrzeby. Wychowanki murów klasztornych, cierpimy wszystkie na błędnicę i egzaltację. Nie wiem, co nas tak upaja: czy niezdrowy dym kadzielnic, czy słodka pokora zakonnic, czy ich białe z błękitem habity. Nie wiem, nie badam, dochodzić nie chcę. Wiem, że córka moja chować się będzie, pod okiem matki i zawczasu cerę jej słońce opali; pacierz swój wieczorny odmawiać będzie pod sklepieniem nieba, a nie w mistycznej ciszy kaplicy, pełnej tajemnic, cieni i rozmarzenia. Córce swej dam zdrowie wiejskiej dziewczyny i jej czystą, nieschorowaną, a mimo to pełną piękna