Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I gdy wszyscy wyszli, zamknęła drzwi, włożyła kapelusz i poszła do przyjaciółki, która obok mieszkała.
— Niech służące uważają na dziecko! — powiedziała surowo do sług, robiących piekło w kuchni ze stróżem o klucz od strychu, „który się gdzieś podział“.
W pokojach Mieczek błądził koło szyb, z których padały długie smugi świateł z ulicy i myślał:
— Co ja mógłbym złego zrobić? Dlaczego mamcia to powiedziała? Gdybym chciał być niegrzeczny, to nie wiem, jak się to robi!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Powoli — ta samotność, ta ciemnica salonu, jadalni, gabinetu ojca, w której ginęły tajemniczo meble, zaczęła go przejmować jakiemś dziwnem wzruszeniem.
— W lesie jestem! — myślał — w lesie! Zgubiłem się... dokoła mnie drzewa... krzaki...
Usiadł na fotelu.
— Tak dobrze, tak cicho!
Jakaś radość spłynęła mu do duszy. Zrozumiał, iż życie ma dla niego cudowne chwile.
— Gdy dorosnę, będę zawsze tak sam! Będę taki szczęśliwy!... Światło latarni zabłysło ukosem i oświetliło otwartą paszczę fortepianu, na którym najstarsza dziewczynka odprawiała codziennie łamańce.
— I któż mi będzie ładnie grał? — ma-