Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak dwa koguty rozżarte, śmieszne, stoją naprzeciw siebie w swych długich, nocnych koszulkach, podnieceni brutalnością wstrętną cyrkowych zapasów, z których wrócili. Radziby rzucić się na siebie, bić, poniewierać po ziemi, aby wykazać tylko swą siłę.
A Mietek myśli, cierpiąc tortury w swych przykutych do ciężarów nóżkach:
— A morze... morze... takie srebrne... takie cudne... i żagle białe.. i tak tam musi być cudownie... tak cicho.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rodzice poszli do teatru. Wzięli ze sobą dzieci, bo grają „Jasia i Małgosię“. Miejsca w loży było właśnie tyle, ile na rodziców i dzieci, bez Mietka.
— On chory, on w domu zostanie.
— Dobrze, mamusiu!
Wylecieli z szumem, hałasem, wrzawą Dziewczynki postrojone biało, chłopczyki w nowych garniturkach. Nie pożegnano się nawet z Mietkiem, który jednak grzecznie odprowadził ich do przedpokoju. Guwernantka wzięła go za rękę, manifestując tem, że się nim zaopiekuje. Mama w ładnym, gazowym kapturku odwróciła się z uśmiechem ode drzwi.
— A niech Mieczek będzie grzeczny.
— Już ja go przypilnuję — odpowiedziała panna Julja.