Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz rodzice Mietka oswajają się powoli z tą myślą, że jeden z ich synów będzie „do niczego“. Przestali go nawet posyłać do instytutu ortopedycznego — a tylko Mietek teraz sypia z jakimś dziwacznym przyrządem przyczepionym u nóg. Dziecko podaje samo wychudłe nóżki pokornie, jakby przepraszając zato, że musi trudzić kogoś, aby je torturował. I potem leży spokojnie, cicho, zaciskając oczy, udając, że śpi. Dokoła niego wre hałas gniazda układającego się do snu, on już pokończył swoje dzienne rachunki i teraz ma prawo do siebie samego. Chce myśleć o morzu, ale oto ściska mu się serduszko.
Rodzice nie mówią już o morzu.
Przestali.
A nawet jest mowa, że ojciec jedzie do Karlsbadu, a mama z najstarszą siostrzyczką do Krynicy.
O nim już nikt nie mówi.
Fale morskie będą lśnić srebrem, ale on już ich nie zobaczy. I ktoś będzie w oddali śpiewał kołysankę, ale nie dla niego i ramiona te przytulne... i to wszystko...
Dzieci się kłócą pomiędzy sobą. Zmówiły pacierze, a teraz się kłócą.
— Ja silniejszy...
— Nie, ja.
— O! Pytlasiński...
— Cyganiewicz...