Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówi ojciec. Matka mówi, tak — i w myśli jej przesuwają się plaże Ostendy, Lida — wszystkich tych nadzwyczajności, o których czytała i słyszała tyle.
— Tak... trzeba — mówi z przekonaniem.
I myśli.
— Czy ranny plażowy kostjum będzie lepszy z gładkiej flaneli, czy w paski.
— Ale i my pojedziemy! — wołają inne dzieci.
— Nie. Tylko Mietek.
— Dlaczego? Przecież my jesteśmy grzeczne. My się uczymy, a on próżniak nic nie robi.
— Cicho! — mówi surowo ojciec, porając się z cygarniczką.
Rodzeństwo z zawiścią spogląda na Mietka, który się kurczy i radby wbił się w ziemię, aby już więcej nie było mowy o morzu, o tym wyjeździe, o niczem, co jego dotyczy.
Ale mimowoli, gdy się spać położy, widzi wielką przestrzeń białawo-zielono-srebrnozłotą, a po niej mkną białe żagle — a nad nią się snują jakieś śnieżne ptaki.
A on błądzi po piasku i fale cichutko mu u nóg się kładą.
Nie boi się morza, nie boi się tej masy wody. Przeciwnie, zdaje mu się, że ktoś śpiewa kołysankę, a jakieś miękkie ramiona tulą go ku sobie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .