Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mała tyranka bowiem nie przebaczała mu nigdy, jeżeli wrócił z próżnemi rękami. Dąsała się dzień cały — ba! Czasem mówić nie chciała...
Zdawało się jej, że on o niej zapomniał wśród balowej wrzawy, lub — co gorsza — myślał o innej kobiecie.
— Pewnie strzelałeś oczami po tych wygorsowanych kobietkach! O nie przecz... bawiłeś się pewnie wesoło, szczególniej podczas kolacji
Mój Boże!
Gdyby ona wiedziała!
Julian zbliżył się teraz do talerzyka. Czuł, że przełknąć coś powinien, bo siły go opuszczają, a noc jeszcze przed nim długa... nieskończona...
Spróbował zjeść kotlet, ale zimna ta siekanina, powalana tortem, wydała mu się w tej chwili poprostu wstrętną. Z najwyższem wysileniem przełknął zaledwie kawałek.
Teraz szło mu głównie o ukrycie tortu i cukierka; papier miał zawsze na ten cel w kieszeni przygotowany.
Sama Andzia pilnowała, aby czysty arkusz papieru znajdował się w kieszeni od fraka.
— Dla Andzi, na tort — mówiła z przymileniem.
W swem ubogiem pojęciu przypuszczała, że żaden bal bez... tortu się nie obejdzie.