Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie wynajęty lokaj otrzymał z rąk panny Pelagji, zarządzającej domem państwa Józefostwa, mały talerzyk, na którym obok pożarskiego kotleta złożono kawałek prowanckiego tortu i ośnieżoną w cukrze pomarańczkę...
— Zanieś temu... tam!
I wskazała drzwi salonu.
Lokaj kierował się już ku sali, gdy panna Pelasia zawołała go.
— Masz, daj mu to jeszcze!
I dołożyła strzelający cukierek, owinięty w różową bibułkę i złotą bordjurkę.
— Musi mu się jeść chcieć — wyrzekła, kiwając dobrotliwie głową.
Panna Pelasia bowiem miała dobre serce i lubiła jeść dobrze a dużo.
Lokaj nieznacznie wzruszył ramionami.
Jemu się tam jeść nie chciało, bo sumiennie podzielił się „kanapkami“, a samego kawioru zjadł pół talerza.
Po drodze jednak ściągnął z talerzyka pomarańczkę i ukrył w kieszeni od fraka.
Wszedłszy do salonu, postawił talerzyk na fortepianie i, nie mówiąc ani słowa, pełen godności, począł lampy poprawiać i taburety ustawiać.
Juljan spojrzał na talerzyk.
Zobaczył kawałek tortu i cukierek.
Uspokoił się więc chwilowo.