Strona:Gabriela Zapolska - Krowięta.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czy zawiścią ciemnoty do tego co już oświecone, Bóg to wie!
Tymczasem początkująca aktorka przechodzi męki równe Dantejskim potępieńcom.
Bezustannie wyśmiewana, wyszydzana, obmawiana, mając do walczenia częstokroć z materyalnem niepowodzeniem upada pod brzemieniem smutku i ogarnia ją apatya moralna.
Kryje się śród kulis jak zwierz poraniony, unikając dostania nowej roli, która jest dla niej nowem źródłem przykrości i męczarni.
Niejeden talent w samym zarodku w ten sposób zamarł, nie zaświeciwszy nawet jasnym blaskiem.
W naturze aktorki, a zwłaszcza obdarzonej poczuciem piękna jest wielka drażliwość, zresztą tak właściwa kobiecie.
Każde szyderstwo ona jednak podwójnie odczuwa.
I dzieje się z nią, z jej duszą, z jej talentem to, co z kwiatem mimozy. Zamyka swe listki i zamiera.
O sztuko! która swe własne dzieci na poniewierkę i zatratę posyłasz! czemże ty jesteś! ty, sztuko!
Czyż purpura twoja lamówki z błazeńskiego kaftana ma pożyczone? — Czy ty jesteś u nas jeszcze tak bezsilną, że imię twoje nie jest dostateczną osłoną wstępującej do twych świątyń — kobiecie?
Dziewczyna marzy o sławie, głowa jej płonie, drży cała siedząc pomiędzy widzami, — och, ona chciałaby w jednej chwili być między niemi, między tymi ludźmi, którzy mówią o ideałach, ogień mają w piersi i rzewną łzę w oku.
Do nich! do nich czemprędzej!
Nie zważa na prośby rodziny, zrywa węzły, wiążące ją ze światem i jak orle do słońca, rwie się do... sceny.
Dostaje się wreszcie, jest u szczytu marzeń —