Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż ci do trumienki włożyć? — pytała — kiej ja, twoja rodzona siostra, nie wiem jakie ty przyobleczenie miałaś.
Do kuferka się posunęła, lecz już pyskaczka drogę jej zagrodziła, pod boki się njąwszy:
— Niewolno otwierać! — syknęła.
Rajfurce twarz poczerwieniała, małe oczki nagle się rozszerzyły, jakby pod wpływem wielkiej grozy.
— Niewolno! — wrzeszczała — dla trupa świętego, szmaty na grzbiet niewolno? Cie ją!... Bez co?...
— Spadkowe jest, palicem „tchnąć“ niewolno!
Szczepańskiej tchu na chwilę zabrakło.
— Dla zmarłej spadkowości nie ma. Zmarła ma wszelkie pierwszeństwo. Nijaka choroba mi nie wzbroni siostrunię do trumny odziać!
Po twarzy pyskaczki przemknęły jakby płomienie.
— Choroba? ja choroba? to ty cholera, sobaczy grzmocie jeden!...
Ręce suche, kościste jak dwie śmigi wiatraka wyciągnęła, niemal tłustej twarzy Szczepańskiej się dotykając.
— Nie zmarłą ty chcesz przyoblekać, ino o korale ci po łbie się motłosi. Chcesz do kuferka zajrzeć, aby bicze gwizdnąć. Ja cię znam, robaczliwy wiechciu, rajfurko dyabelska, cholerna zabijatyko! mytko zatracona. Ale kuferka nie otworzysz, bodajem tak z nosem była! przez żywot mi przeńdziesz zanim się spuścizny dotkniesz!
I nagłym ruchem na wieku kuferka przysiadła, straszna, zaśliniona, biorąc w posiadanie w ten sposób kuferek, broniąc go przed napaścią obcych.