Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Józiek! — wrzeszczała przeraźliwie Szczepańska — chodzi tu psia wiaro bronić twojej sierocej chudoby. Już ci ją złodziejki wydzierają i sadowią się na niej!
I szybko chłopca za kark porwawszy na kuferek go rzuciła.
— Siadaj, chorobo! siadaj i ty, boć to twoje po prawie i słuszności. A nie wstawaj bo ci gnaty połamię, tak mi Boże dopomóż i ty nieboszczko, co widzisz ukrzywdzenie twej sieroty i sposponowanie twej rodzonej.
I nagle w płacz wielki uderzyła, obiema rękami za głowę się chwytając.
— O Jezu miłosierny! z „Kawalryjskiej“ góry boleściami płaczący! ześlij Ty siedmiorackie choroby na tę wiedźmę, co nawet dla trupa uwzględnienia nie ma!
Drzwi skrzypnęły — do izby wsunął się Florek, chudy, mały, niepokaźny człeczyna.
Na progu się zaraz zatrzymał, oczy mrużąc, nagle ze światła do ciemności przeszedłszy. Za nim trochę jasności się wkradło, ukośną strugą oblewając kuferek i siedzącą na nim pyskaczkę i Jóźka uczepionego u rogu wieka.
Florek oczami trupa matki szukał, lecz Szczepańska do łóżka zastąpiła mu drogę.
— Nie ma dla ciebie dostąpienia do nieboszczki — zawołała — siadaj se na kuferku, gdzie ci się już twoje ugniata! O spadkowe wam chodzi, nie o poczynienie nieboszczce honoru...
Florek otworzył usta, lecz pociągnięty silną ręką żony, nagle na kuferku przysiadł.

(D. n.)