Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I silnie nogi rozstawiwszy, pyskaczka za boki się ujęta.
Lecz już Szczepańska do łóżka dopadła, popychając wciąż zamorusanego Józka.
— Siostruniu niebogo! — lamentowała, na trupa się rzucając — zmarniałaś jak jaka psia krew prosta, bez żałości swoich kole siebie a toć że nas jeden żywot nosił i jedne piersi karmiły!...
Józiek ogłupiałym wzrokiem spoglądał na trupa matki, która za życia przedstawiała się zawsze jego oczom jak groźne zjawisko o twardej pięści i haczykowato zagiętych palcach.
Szczepańska za rękę go szarpnąwszy o ziemię rznciła.
— Klęknijże pięknie, wisielcze i proś matki o modlitwę za tobą. Ona se tam króluje wespoły z aniołami i Matką Jezusową! Proś niech ci wymodli lekkie skonanie!
Zaczęła szeptać pacierze, rzucając od czasu do czasu ukośne spojrzenie na Florkowę, która stała ciągle w pozycyi obronnej. Nienawidziły się obie strasznie a nienawiść ta w obec trupa zdawała się rosnąć do niezmierzonej potęgi i lada chwila grozić wybuchem.
Wreszcie Szczepańska z klęczek się podniosła.
— Jak to leżysz, nieboraczko! jaki ci to barłog zamiast śmiertelnej pościołki podłożyli... Ni to czystej kiecki, ni to obmycia, ni to świeczki nad głową. Oj ludzie!... ludzie!...
Zaczęła się po izbie kręcić, potrącając co chwila o sprzęty tłustemi biodrami.