Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Skapiała ot tak w nocy, jak nieprzymierzaj bydlątko jakie. Ni to gromnicy, ni to poświęcenia wody, ni to litanii kole łóżka. Ino się tego wagabundy czepiła, to i duszę zatraciła...
Do łóżka dostąpiła ostrożnie, jakby bojąc się, aby w trupie jeszcze resztka życia się nie kołatała.
— Jak to leży!... — podjęła znowu — nie jak umarła iuo jak grzesznica. Kosznla rozhamrana, włosy poczochrane, czysto jakby się z pod Zamku oberwała!...
Nie poprawiła wszakże nieładu w ubraniu zmarłej, niedowierzając jeszcze spokojowi śmierci.
— Takich to niewiedzieć co prawda, co skłamanie, jeszcze zębami za rękę przycapnie to palec odkąsi...
Po izbie się obejrzała, jakby chcąc obliczyć i wchłonąć w siebie pozostałą spuściznę.
Kuferek ciągnął jej oczy w magnetyczny sposób.
— Pewnikiem tam są korale — mruknęła, suche palce krogulczo zaginając.
Lecz jasna smuga światła w otwartych drzwiach się rozkładająca, zaciemniła się na chwilę. Mały chłopak w obszarpanej knrtce wpadł pchnięty silną ręką czerwonej i tłnstej kobiety.
— Idźże, cholero, do tej biednej matuli, co cię nawet przy skonie nie miała przy sobie...
Florkowa drgnęła nagle, jak od uderzenia biczem.
Szczepańska!
Szczepańska, siostra nieboszczki, rajfnrka z Zamarstynowa, z Jóźkiem się przywlokła. Czego ona tu węszy? Pewnie nie na obżałowanie trupa przychodzi, jeno o... korale jej idzie. Ale jakiem prawem? Wiadomo, że dzieci pierwsze, familii zasię od spadku!