Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wreszcie, niech robią co chcą!
Ich matka, ich trup...
Powoli z ziemi się dźwignął i oczy przetarł.
Niesilny wzrostem i barami, ale dość obsadny i dobrze odżywiony. Baba pasła go niezgorzej, dobre mu kąski z misy wybierając. Na jego ciemnym fartuchu włóczył się jeszcze pęk siwych włosów nieboszczki o guzik kamizelki zaczepiony. Gdy się pochylił nad umierającą, ona w przedśmiertnym kurczu jeszcze głową się doń tuliła. Gdy zastygła, on podniósł się powoli, i szarpnąwszy silnie, kosmyk włosów oderwał. Czepiała się go jeszcze po śmierci. Taką już miała moc w kochaniu.
Obejrzał się po izbie jakby w szarocie czegoś dopatrzeć pragnął, wreszcie do kuferka postąpił, ale zaraz się cofnął.
A niech się dzielą jak chcą! on tam się źreć z niemi nie będzie.
Lekki uśmiech wykrzywił mu twarz od bezsenności pobladłą, po piersiach się pomacał z zadowoleniem, potem na nieboszczkę raz jeszcze spojrzał:
— A no biedne babsko! — wyszeptał.
Po chwili dodał:
— I uczciwe!
Ku drzwiom postąpił i silnie niemi szarpnął.
Cały snop szarawego blasku wpadł nagle do jamy mieszkalnej i tryumfalnie cisnął się na łóżko, oblewając trupa, który w jasności tej zaciemniał brutalnie, jak podłużna już gnijąca masa.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Baba Florka, pyskaczka na całem przedmieściu znana, pierwsza do izby wpadła, zadyszana i spocona.