Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Aj waj! wróć się zaraz! odbierz!
Lecz Julka hardo ku bramie zmierzała.
— Z trupa nie ściągnę!
— Aj! taka piękna harasówka!
— To mi ją pani na dług policz! Ja odrobię!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Trup wciąż leżał sinawy już teraz, zmieniony, z oczyma szeroko rozwartemi, jakby ze zdziwienia, że mu tak długo trumny i pochowku odmawiają.
W stancyi mrok prawie panował zupełny. Postać Szczepańskiej wciśniętej w kąt izby niknęła prawie w cieniu. Józiek z głodu i znużenia o ścianę oparty drzemał. Pyskaczka pluła na podłogę i wydawała ciężkie westchnienia. Florek milczał z oczyma w ziemię wlepionemi.
Nagle na progu izby stanął Maciek, zasłaniając prawie sobą niepewny, szarawy zmrok, który otwarciem drzwi w tę ciemnicę wpuścił. Spojrzał na rzędem siedzącą na kuferku familię i milcząc przeszedłszy izbę, ku kątowi pod łóżkiem się skierował. Schyliwszy się, wyciągnął mały węzełek i powoli ze ściany swe ubrania zdejmować zaczął.
Pyskaczka wyciągnęła szyję.
— Połóż, złodzieju! to nie twoje, familijne, spadkowe! — wrzasnęła.
Z kąta wystąpiła Szczepańska.
— Nie ruszaj! ty nic tu twojego nie masz!
Maciek prędko węzełek porwał i ku drzwiom się rzucił.
— Tu same moje szmaty! moja odzież! miałem ją gdym do nieboszczki przystał!