Strona:Gabriela Zapolska - Korale Maciejowej.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziewka ciotkę odepchnęła.
— Puść ciotka, pani mnie woła.
Do szczeliny drzwi podeszła.
— Czego? — spytała, oczy w ziemię spuszczając.
— Chodź ty! — wyszeptała z po za fałd chustki żydówka — chodź, dosyć ty za domem była. To nie twoje wyjście, nie twój dzień...
Po twarzy dziewczyny przemknął jakby cień smutku.
— A no idę!... niech matulę ucałuję i pacierz zmówię!
— Ino się nie zabawiaj!
Julka do łóżka znów przypadła i chwil kilka z głośnym szeptem i świstaniem „wieczne odpocznienie“ odmawiać zaczęła. Łzy gradem lały się jej po tłustych policzkach, nie ocierała ich nawet, ciągle drżącemi palcami wychudłą rękę trupa gładząc.
— Julka! — ode drzwi rozległo się wołanie.
Dziewka powoli się od łóżka dźwignęła i z oczyma w ziemię spuszczonemi ku wyjściu kierować się zaczęła.
Zastąpiła jej drogę Szczepańska:
— Idziesz? a korale? a spuścizna?...
Lecz dziewka ręką machnęła.
— Niech je choroba weźmie... matuś zmarła... ot!...
Łkanie zdławiło jej słowa.
Wyszła, drzwiami trzaskając.
Na dziedzińcu żydówka ją za kaftanik schwyciła.
— Chustka? aj!... gdzie ty harasówkę podziała? co?
Dziewczyna zdawała się wahać chwilę, wreszcie rękę żydówki szorstko odtrąciła.
— Matki nogi okryłam!