Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy otworzyła oczy — i nie unosząc głowy z poduszek spojrzała przed siebie, dostrzegła dziecko oparte o łóżko i drzemiące wśród rozrzuconych chryzantemów. Złota główka z rozsypanemi dokoła włoskami spoczywała na białym atłasie kołdry. Rączki, z których bukiet wypadł na ziemię, leżały nieruchomo wyciągnięte. Cała postać dziecka wskazywała znużenie a w tym geście przytulenia się do nóg Heleny było coś tak pokornego, tak nieśmiałego, iż serce Heleny wstrząsnęło się nagłą i niespodziewaną myślą.
— To dziecko, opuszczone przez matkę, bezimienne i bezdomne... Czy nie uczynić sobie z niego celu życia?
I w tej samej chwili przyszła na Helenę myśl abdykacji z rozkoszy życiowych, jej śmierć już jako kobiety ustępującej przed matką i opiekunką. Coś nakształt wahania przebiegło po jej umyśle, lecz szybko stłumiła ten odruch, zwracając się całą myślą, całą chęcią ku uśpionej dziewczynce.
— Nie jako „objet d’art“, nie jako źródło, przy którem miał się duch mój odżywiać i przemieniać — lecz jako cel życia chcę mieć to dziecko przy sobie.
Z gorączkowym zapałem chwyciła się tej myśli. Odżyła w niej „matka“. Lala w tej postaci wydała się jej rzeczywistym aniołem opiekuńczym i cichą przystanią, do której wejść miała.
— Żyć będę w niej i dla niej! — wyrzekła. Delikatnie ułożyła dziecko na swem łóżku i otuliła szalem. Lala przyzwyczajona do tego, iż traktowano ją w tym domu, jako kosztowne cacko i przedmiot zabawy — z pewną rozkoszą poddawała się tej pieszczocie i prawdziwej domowej wygodzie, jaką ją otaczano. Trochę zabrudzone trzewiczki spoczęły bez ceremonji na atłasie kołdry. Nie posłyszawszy „nie można“ — ułożyła się na dłuższą drzemkę, bo dzień był dżdżysty i pochmurny. Helena całe rano spędziła w gorączce i w krzątaniu się dokoła dziecka. Pieściła je i całowała bez przerwy. Przemawiała do niej najczulej i nie puściła na obiad pod pozorem słoty. Przy obiedzie pozostawiła zachwyconemu temu dziecku swobodę — słowem nie kazała dziecku siebie bawić i rozrywać — lecz ona raczej dziecko rozrywała i bawiła.
Lala, dziwnie kochające i pieszczotliwe stworzenie, instynktem odczuła tę przemianę i kilkakrotną śliczną pieszczotą odpłaciła Helenie za jej nagle zbudzone serce. Wielkie rozrzewnienie ogarnęło Helenę i przejęło ją do głębi. Z uśmiechem niemal szczęścia przygarnęła dziewczynkę.
Tak zastał je Weryho, w objęciach — Lala uśpiona na piersi Heleny. Po raz pierwszy znaleźli się razem we troje. Helena siedziała na swym fotelu w salonie i na kolanach trzymała dziecko. Blada jej znużona twarz, oparta o złote włosy dziecka, miała wyraz szlachetnej egzaltacji.