Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy Weryho wszedł, wyciągnęła ku niemu rękę, mówiąc szybko i jakby w podnieceniu:
— Pomyliliśmy się oboje... nie na cmentarzu wspomnień, ani na terenie artyzmu jest dla mnie ocalenie... Znalazłam cel, znalazłam drogę. Los nie dał dziecka, lecz nie mniej silną struną w mych nczuciach jest struna macierzyńskiej miłości. Kazałeś mi patrzeć na Lalę, jak na kwiat — ja patrzę na nią jak... matka. I w tem dopiero znalazłam ukojenie.
Weryho patrzył na obie te kobiety, jedną u wrót jesieni, drugą u wrót wiosny. Zdawały się dopełniać wzajemnie, Czar młodości, urok przebytych i przecierpianych chwil. Róże lic i matowa bladość twarzy. Oczy modre, niezmącone, jak tafla jeziora i oczy ciemne, zgaszone łzami.
Prześliczny układ ciał — to czarujące przytulenie główki dziecięcej — splatanie rąk — tworzyło grupę dziwnie powabną, pełną gracji i wdzięku.
Miłość łagodna i uczucie spokojne i pewne owiewały dokoła tę grupę, jak mgła delikatna i pociągająca.
Weryho uległ temu urokowi. Z uśmiechem wpatrywał się w te „dwie“ — i życzył sobie patrzeć na nie jak najdłużej — złączone tak uściskiem.
Nagle zabrzmiał cichy głos Heleny:
— Daj mi twą córkę!
Drgnął prawie. Dziecko to było dla niego wszystkiem. Żądano od niego... wszystkiego.
Łagodnie odpowiedział:
— Nie mogę się rozłączać z Lalą — nie wymagaj tego odemnie!
Ona otuliła dziecko silniej ramieniem, jakby lękała się je utracić.
— Więc co poczniemy? — zapytała błagalnie.
Nie odpowiedział nic. Tego wypadku nie przewidywał, przysyłając dziecko po raz pierwszy. Spojrzał na Helenę i w tem ujęciu rozpaczliwem dziecka, w jej oczach — wyczytał, iż rzeczywiście była to może prawdziwa ścieżka, która ją ocalić mogła. Dziecka jej oddać nie mógł, a czuł, że ona pragnie mieć je na wyłączną własność i przywiąże się do niego z całą namiętnością bezdzietnej kobiety.
— Nie mogę wyrzec się dziecka! — powtórzył ze smutkiem.
Ona powstała nagle i wyciągnęła ku niemu uśpioną dziewczynkę.
— Zabierz ją!... — wyrzekła ze łzami w głosie — czuję, że mogłabym przywiązać się do niej teraz, gdy zrozumiałam, jak ją kochać powinnam. Nie miałabym siły znów przeżyć bólu rozstania i nowego zawodu. Więc... lepiej weź to dziecko... i zostaw to mnie...