Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z tej powodzi grobów, krzyży, więdnących kwiatów, płaczących brzóz i akacyj, z tej biednej łzawnicy, z tej urny olbrzymiej, w której rozsypywały się w proch szkielety ludzkie.
— Pójdę... niechcę... niechcę... — wołała w myślach gwałtownie.
I tak, jak z pokoju Weryhy ona wywlokła swą duszę precz, w świat pomiędzy ludzi, tak teraz jej dusza wlokła ją i pędziła zdala od mogił i grobów.
— Nie czas ci jeszcze, nie czas... — mówiła dusza, a Helena, szeleszcząc jedwabiami spódnic, biegła w stronę bramy, za którą widać było na ulicy stojący jej ciemny powozik, parę smukłych koni i sylwetkę stangreta w czarnej, eleganckiej liberji, siedzącego nieruchomo na koźle.