Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ą natychmiast. Czuła, że krople potu występują jej na twarz. Otarła je chusteczką, poczem odłożywszy parasolkę, odczepiła od breleków srebrną puszkę z pudrem i upudrowała się sumiennie.
— Włosy mi się rozfryzują! pomyślała — poczem, nagle zgorszona swem postępowaniem, przybrała minę poważną, pomimo, że wszystko w niej aż kipiało od życia, nerwowej siły i chęci istnienia.
Zasznurowała jednak usta i wpatrzyła się w czarny obelisk grobowca.
— Jadę! — myślała — jadę do Reichenhallu, bo tak mi kazał doktór, tak mi kazał — inaczej... bym nie pojechała. Szkoda pieniędzy, potem... sama jechać w świat... nie, nie mam ochoty... nie cieszę się wcale.
Urwała tę myśl, bo w myślach jej równocześnie nurtowała druga myśl, która gromiła ją za tę nieszczerość, za to pozowanie przed zmarłym.
— Nie kłam, cieszysz się, że jedziesz, sama tę myśl poddałaś lekarzowi — rada jesteś wyrwać się w świat, podróże były zawsze twojem marzeniem.
Obejrzała się z trwogą.
Zdawało się jej, że ta druga myśl — to on, to ten z trumny, z pod ziemi mówi do niej swoim trochę ochrypłym głosem.
Wstała i chwilę jeszcze pozostała tak przy grobie niezdecydowana, czując, że razem z jasną suknią zerwał się ostatni węzeł, który ją łączył z wspomnieniem tego człowieka, do którego nie miała nawet czasu przywiązać się, jak należało.
— Nie moja w tem wina! — wyrzekła prawie pół szeptem, a w myśli dodała — zresztą, cóż? byłam mu wierna i cierpliwa, teraz nosiłam żałobę, przyniosłam kwiatów, przyszłam się pożegnać... cóż mogę więcej?...
Pochyliła się jeszcze nad płytą i, jakby chcąc wypełnić ostatnie swe obowiązki, oczyszczała kamień z listków akacji, które wiatr nawiał z sąsiedniego drzewa. Poczem niepewnym wzrokiem ogarnęła cmentarz.
— Tak prędko tu nie przyjdę — pomyślała — muszę się napatrzeć.
Ze stoku góry widać było po za oparkanieniem dolinę i znów piętrowe tarasy wzgórz, na których ciągnęły się czerwone zabudowania fabryczne. Tu i ówdzie strzelała w górę igła kominu. Niebieskawe smugi wlokły się po szarawych wzgórzach. W oddaleniu kępy drzew zdawały się prawie szafirowe. Natomiast niebo było całe aż białe, jak rozpalone żelazne sklepienie.
Helena wzrokiem wybiegła po za ten mur cmentarny nagle uczuła chęć wyrwania się z tego miasta umarłych,