Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Musi pani się djabelnie w takim razie nudzić — wyrzekł, kręcąc głową.
Zbuntowało się w niej coś — bo dosłuchała się lekceważenia w jego głosie.
— A pan, przychodząc tu wieczorami palić papierosy, zapewne także pracujesz? — odcięła się z ironią.
Spojrzał na nią poważnie i jakby przez mgłę.
— Tak pani... — wyrzekł powoli i z naciskiem — ja wtedy pracuję.
— Czy przy srebrze księżyca? Bo chyba księżyc panu starczy za lampę.
— Nie pani, ja pracuję myślą... a to, co mi tę pracę rozjaśnia, to tak wielkie i silne światło, że niema takiego w żadnem sztucznem oświetleniu. Proszę mi wierzyć.
Helenie zrobiło się dziwnie nieprzyjemnie. Chciała się koniecznie zrehabilitować w jego oczach.
— Niech mi pan nie wierzy... — zaczęła powoli — ja także pracuję, gdy tu jestem, ja także myślę.
Coś na kształt ironji przesunęło się po ustach Hawrata.
Ja znam pani myśli.
Helena drgnęła.
— Pan zna moje myśli? Skąd? Jakim sposobem?
— Znam kobiety... wiem.
Urwał, spojrzał jej w oczy, potem, jakby sobie coś przypomniał, dodał szybko:
— Nie! nie!... co do pani, nie wiem... Pani, zdaje mi się, jesteś inną...
— Jestem inną!... zawołała Helena gorąco.
Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Ostatnie słowa zamienili tak prędko, że wpadły pomiędzy nich, jak dwie ogniste kule. Czuli, że nie powinni się jeszcze po nie schylać, bo się niebezpiecznie poranić mogą.
Przez pewien czas zapanowało między nimi milczenie. On patrzył na nią z pod swych rzęs przysłoniętych, jakby wzrokiem tym zapragnął poznać ją nietylko cieleśnie, ale i umysłowo, a ona odczuła literalnie fizyczny ból i zdawało się jej, że te wielkie, piękne, szafirowe oczy, wpijają się w jej mózg, jak dwa skalpele.
— I po co pani to czyta? — zapytał wreszcie, biorąc w rękę leżącą na stole książkę.
Był to l’Ecran Bourgeta.
— Nie wiem... dali mi to w księgarni, gdy wyjeżdżałam — tłómaczyła się Helena.
— Czy, gdy pani jedzie koleją i widzi przez okno krajobraz płaski, słodki, bez charakteru, bez barw, bez linji, nie odwraca się pani ze wzgardą? Dlaczego więc pani nie odsunie od siebie dzieła bez charakteru, bez barwy, bez estetycznego zadowolenia... Dlaczego pani to robi?