Strona:Gabriela Zapolska - Frania.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wróciła głowę, nie złorzecząc i nie wymyślając mężowi za ten nałóg, który napełniał ją wstrętem.
Czuła, że gniewne słowo zabrzmi fatalnie w tej chwili, w której w jej piersiach zimnych i pustych, coś jakby dławione łkanie nurtować zaczyna!...
I znów fatalnie, jakby więzami skuta, zwróciła się ku nieznajomemu, który siedział wciąż nieruchomy, tonąc coraz więcej w cieniu, podczas gdy w oddali tłumy ludzi zaczynały występować jaskrawemi sylwetkami pod masą płomieni gazowych.
I w cieniu tym, nieznajomy nabierał coraz więcej fantastycznej i tajemniczej grozy. Teraz bowiem Frania, niewidząc dokładnie jego rysów, całem nerwowem natężeniem swej istoty, krążyła dokoła jego postaci, chcąc dojrzeć jego twarz, spojrzenie, ust wycięcie... Ciągnął ją ku sobie jak otchłań, jak przepaść. Straciła wolę i świadomość siebie. Nogi jej zlodowaciały a wzdłuż bioder przebiegały płomienie. Chwilę przesunęło się jej przez myśl słowo „opętanie“ to znów „tyfus“. Wreszcie myśli mięszały się jej w chaosie zupełnym, niewiedziała dokładnie kim jest, gdzie jest... czuła tylko, że ginie w jakiemś pragnieniu i tęsknocie wśród dreszczów i błyskawic, targających jej ciałem i rozsadzających jej piersi nieokreślonym smutkiem.
Była to dla niej męczarnia, lecz męczarnia dość słodka i pełna wdzięku. Siedziała cicho i spokojnie, bojąc się spłoszyć tego ptaka, co w ciele jej bił skrzydłami rozkosznego niepokoju. I tylko wciąż oczyma śledziła postać nieznajomego, odgadując go teraz więcej, niż widząc; znała go tak dobrze! pomimo, że widziała go poraz pierwszy, oddawna, od dziewczęcych jej lat był w niej, w głębi jej samej, był nią samą, czuła to, wierzyła, miała to niezłomne przekonanie.