Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Fanny pod warstwą pudru miała na policzkach dwie czerwone plamy.
— Mój pryncypał dziś miał czerwone oczy — mówi coraz wolniej Emil — i spał, siedząc w swym gabinecie
— Musiał hulać noc całą — odpowiada Fanny.
Teraz milkną oboje, wyczerpawszy już cały zasób pozbieranych wiadomości.
Z kuchni dochodzi odgłos uderzanych o siebie blach i potrąconej porcelany.
Bona, powróciwszy od handlarza win, wywiera na swych przyborach kuchennych wściekłość, w jaką ją wprawia grubjaństwo niezaspokojnego wierzyciela.
Nagle w przedpokoju rozlega się gwałtowny odgłos dzwonka.
— Kto to być może? — pyta Emil.
Lecz Fanny łapie go gwałtownie za rękę.
— Pst!... znów cicho! to węglarz przynosi pewnie notę...
Emil nacisnął cylinder na oczy.
— Byleby smoluch powiedział, że nie ma nikogo.
Fanny spogląda na męża przymrużonemi oczami.
— Bądź spokojny... ja to już urządziłam.
Przez grubą tkaninę wschodnich portjer, maskujących drzwi jadalni, dolatuje niski ochrypły głos węglarza, sprzeczającego się gwałtownie z boną. Dziewczyna broni się miękko: ależ tak, mój Boże! państwa niema w domu, wyszli oboje. — On brutalnie upomina się o swoją należność, dławiąc się po prostu z gniewu, sypiąc obelgi, obiecując zapłacić sobie należność na skórze pani w jakikolwiek sposób.
Tymczasem Emil kończy spokojnie Chartreusę, a Fanny obgryza jabłko, wypluwając pożute łupiny na obrus.
— Wyjdziesz po południu? — pyta szeptem mąż.
— Naturalnie; idę przymierzyć mój surdut u Red-