Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Byleby tylko się to wydarzyło, gdy ja będę w domu — mówi Emil, podrygując na krześle.
Fanny mruży oczy z miną pewnej siebie osoby.
— Nie lękaj się — odpowiada — już ja to w twoich godzinach urządzę.
Od kilku dni o czwartej staje fiakier przed domem i czeka do wpół do piątej — dodaje po krótkiem milczeniu.
— No i co? i co? — nalega zaciekawiony Emil.
— Zdaje się, że jakiś stary dekorowany wysiada i wchodzi do domu.
— Ależ do kogo?
— Nie wiem.
— Trzeba się spytać portjerki.
— Nie chcę!... jeszcze mnie obmówią, że robię plotki.
— Ależ zkąd znowu!... Znają nas dostatecznie. Zaproś portjerkę na kropelkę i wyciągnij z niej... proszę cię.
Fanny znów mruży oczy z miną kobiety, pewnej swej siły.
— Nie lękaj się — odpowiada — już ja to urządzę. Emil zaciera z zadowoleniem ręce.
Tak! tak! on wie, że jego żonka potrafi urządzać całe farsy, sceny, od których nieraz oboje pokładają się ze śmiechu.
Po co mają chodzić do teatru, skoro maja cały teatr w domu.
— A żona fotografa znów cały dzień ze swym psem w oknie siedzi...
— Ci ludzie nic nie robią, niczem się nie zajmują...
— Straszne!...
— Okropne!
Doleli sobie Chartreusy i przegryzali ja serem; maluchny piecyk gorzał cały od rozpalonego koksu.