Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ferna — odpowiada żona — nie masz pojęcia, jaki jest oblepiony... Będę musiała sobie biodra kupić...
— Zapewne — potwierdza Emil bez cienia wszakże ironji w głosie.
— Muszę wykupić twoją srebrną laskę, dać małe à conto na twój smocking, kupić abażur koronkowy i jeszcze cokolwiek. Nie wiem sama, może nowy czub dla siebie, bo ten mi się wytarł; litr Anti-Bolbosu dla nas obojga, bo coś cera się nam popsuła wśród zimy. Wreszcie zobaczę... mam jeszcze trochę pieniędzy...
Milknie na chwilkę, podrażniona hałasem, dolatującym z przedpokoju.
— Fichtre! — mówi, bębniąc po stole palcami, — jeśli mam trochę pieniędzy, to pewnie nie na to, aby temu brudasowi ręce napychać. Jeśli mam, to po to, aby sobie coś za to sprawić...
— Naturalnie — potwierdza Emil, przekrzywiając cylinder na lewe ucho.
A tymczasem węglarz wszczyna poprostu hałas piekielny, napełniając mały przedpokój potokami swej wymowy.
Hałas ten z przedpokoju przedostaje się na ciasną klatkę wschodową i wywołuje ciekawych sąsiadów, uszczęśliwionych taką sceną.
Tu i owdzie otwierają się drzwi i pojawiają się w nich kobiety rozczochrane, nieumyte, poowijane w długie bluzy z różnokolorowej flaneli lub barchanu. Kobiety te mają na swych twarzach smugi pudru i pyłu koksowego, a na ustach uśmiech, taki sam, jaki zdobi wargi Fanny, mówiącej do męża o scenie, jaką praczka ma wyprawić żonie pułkownika.
— Już ja to urządzę!

(Dokończenie nastąpi.)