Strona:Gabriela Zapolska - Buciki Maryni.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by upłynęło może napróżno! a tymczasem buciki Maryni były rzeczą niecierpiącą zwłoki.
Powrócił więc znów do Monroya i usiadłszy obok paki na ziemi, zaczął czytać wykwintne szkice wice-hrabiego; tuż przy jego nogach przysiadła Marynia, podciągając szeleczki swego fartuszka.
Oczy dziecka mimowoli wpatrywały się z utęsknieniem w okno, po za którem żółtawe plamy słoneczne widniały na sąsiednim murze…
Zawiejski czytał, przewracał kartki gorączkowo, nie mógł się zdecydować na wybór.
Godzina minęła.
Marynia siedziała cichutko, przyzwyczajona do smutnej ciszy, zalegającej mieszkanie.
Nagle podniosła główkę.
— Tatusiu! hajti!… — wyszeptała, wyciągając rączkę w stronę drzwi.
Głosik ten obudził Zawiejskiego i utwierdził w wyborze. Trzeba się zdecydować wreszcie na „Tendres adieux“. Tak! to będzie najodpowiedniejsze.
Zamknął skrzynkę, powstał z ziemi, zbliżył się do stolika, usiadł i schyliwszy głowę pisać zaczął.
Lecz szło mu niesporo.
Nowelka jakkolwiek pisana przez vice-hrabiego, miała masę żargonu zapożyczonego z bulwarów; skądże Zawiejski mógł wiedzieć znaczenie tych słów, które znalezione w szóstej figurze kadryla, obiegają później cały Paryż, mając w sobie ostry dźwięk blach orkiestrowych.
Nieraz potknąwszy się o takie słowo, opuszczał rękę zniechęcony; wiedział, że w żadnym słowniku nie odnajdzie wyrazów podobnych i silił się ciężko na odgadywanie właściwego ich znaczenia…

(Dalszy ciąg nastąpi.)