Strona:Gabriela Zapolska - Buciki Maryni.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeśli nie drukują w tem piśmie, wydrukują w innem.
Trzeba spróbować…
Niedaleko jest druga redakcja, nie codziennego, lecz tygodniowego pisma. Są tam dość duże dodatki, potrzeba materjału zapewne… Kto wie?…
Od progu uderzył Zawiejskiego krzyk i hałas niebywały.
Rozczochrany jegomość stojąc w pośród obłoków dymu, mył ręce w blaszanej miednicy.
— Co tu gadać! nam trzeba kogoś z pieniędzmi, żeby ten patrycjat pieniężny zgnieść na miazgę!…
Blady, wystraszony młokos próbował oponować.
— Siły moralnej, nie materjalnej nam trzeba…
— Pieniędzy!… Pieniędzy!… wrzeszczał myjący się człowiek i w zapale bryznął na wszystkich wodą, mocząc nagromadzone po kątach stosy papieru. Zawiejski cofnął się przerażony nieludzkim wyglądem i dzikim głosem człowieka, który pożądał tak bardzo pieniędzy.
Czuł, że zjawia się nie w porę, w chwili jakiegoś przesilenia redakcyjnego, zrozumiał, że byłby źle przyjęty, wolał nie narażać się więcej.
Godzina powrotu do biura zbliżała się…
Zawiejski, westchnąwszy schował manuskrypt w kieszeń i podążył w stronę swojego więzienia.
Dzień był pogodny, słoneczny. Całe gromadki dzieci snuły się po chodnikach, tupiąc nóżkami ubranemi w ciepłe buciki. Zawiejski szedł, spoglądając ciągle na te małe nóżki, migające na szarem tle chodnika i żal mu wzbierał w sercu na myśl o Maryni. Nagle, mignęła mu przed oczyma złocista tablica i napis „Redakcja“ zaświecił w powietrzu.
Zajdzie i tu, zajdzie wszędzie… może wreszcie ludzie zrozumieją, o co mu idzie i uczynią choć jakąkolwiek nadzieję.
W ciasnej przestrzeni parterowego pokoju,