Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypędzone „kocham” już nigdy nie wróci. Poszło dręczyć damę w atłasach, uśmiechnąwszy się pierwéj na bladém licu szwaczki. W miarę przebywania między ludźmi, stało się dziwnie kapryśne i zmienne, to drobne, dźwięczne słowo.


∗                    ∗

Na falach koronek spoczęła jéj głowa... Ciemne włosy spadają jedwabną kaskadą dokoła wybladłéj twarzy.
Młoda jest i piękna, a przecież musi umierać.
Leży cicho i spokojnie, jak małe dziecię. Jedną rękę naciska koło szyi, a w drugiéj trzyma nawpół zwiędłą różę. Jest bogatą, bo wkoło niéj przepych, woń i złoto. Aksamitem kryte meble wyciągają swe ramiona, ciężkie portyery maskują drzwi, przy łóżku inkrustowany stolik dźwiga przepyszną lampę alabastrową. Dokoła zbytek książęcy — a mimo to ona umiera!...
Ciemne, szeroko otwarte oczy patrzą łzawo przed siebie. Czują, że niedługo zimna ziemia na nich zacięży. Biedne czarne oczy!... biedne to młode ciało, tak piękne, a mimo to już nawpół martwe. Gorączką spieczone usta szepcą jakieś niezrozumiałe słowa. Pierś faluje szybko, podnosząc cienkie osłony batystu. Jest samą, chorą i opuszczoną.
Dlaczego?
Wydano ją za mąż wbrew woli. Kazano przysięgać miłość, którą w sercu czuła dla kogo innego. Jeszcze w ślubnéj sukni mówiła, że umrze. Śmiano się z tego. Dzieciństwo! — mówiono. — Któż po ślubie umiera! — Dziś przyszła do niéj ostatnia chwila i stanęła u wezgło-