Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tysiące lat, pieszczone lub deptane brudną namiętnością — czczone jak świętość, lub rwane na strzępki dłonią spekulacyjną...
A przecież przetrwało to urocze „kocham” tyle burz i smutków. Przeszło przez nędzę i bóle, rozpustę i szaleństwa, włóczone po orgiach lub pobojowiskach, konało na ustach pijanych lub umierających... Szalało w pianie szampana, lub drżało w płomieniu gromnicy, bledniejącéj przy łożu konającego. Spadało białą perłą z oczu wdowy, lub śmiało się purpurą na ustach kurtyzany. Ach! gdzież ono nie było, to promienne zjawisko o białych szatach anioła... Wchodziło do izdebki żebraka i siadało na purpurach tronu. Tęskniło za kratą więzienną, a nawet spływało z krwią barwiącą topór kata. Szło na rusztowanie ze skazanymi, lub wchodziło w podwoje sali balowéj. Stanowiło ono piękną stronę życia, jasną, promienną gwiazdę wśród trosk życiowych. Z tém słowem na ustach rzucał się starożytny kochanek w fale wody, aby zbudzić echo, uśpione na ustach oczekującéj go kochanki.
„Kocham cię” stwarza bohaterów, zagrzewa do wielkich czynów, zbawia czasem ludy całe. Tylko tak piękne i czyste „kocham,” jakie spłynęło z nieba, może nieść szczęście i światło na ziemię.
A przecież ten kwiat biały, splamiony i zbrukany, więdnie chwilami pod gorącém tchnieniem wad i przewrotności ludzkiéj. Jasna ta mimoza nie znosi dotknięcia dłoni brutalnéj. Znika z chwilą, gdy jakaś ciemna chmura zawiśnie nad miejscem, w którém zakwitła. Nie lubi kwiat ten cienia — czasem znów ginie, zda się, bez przyczyny. Mija jak sen i odchodzi nagle wśród słonecznego ranka. Ludzie się dziwią lub smucą, ale raz