Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śpiewała mi piosnki dziwne, pełne czarów i niezwalczonych ponęt.
Miałam lat dwadzieścia, byłam piękną — bardzo piękną i zaniedbaną przez męża.
Ty wiesz najlepiéj, w jakich okolicznościach poszłam do ołtarza. Zrobiłam to dla niéj, dla téj świętéj naszéj, która pragnęła przed zgonem swoim widziéć nas spokojne i wolne od niebezpieczeństw sieroctwa.
Mąż mój, znacznie starszy ode mnie, nie miał czasu mną się zajmować. Tyle miał spraw finansowych na swéj głowie, że dając mi jedwabne suknie, powóz i trochę klejnotów, sądził, iż wypełnił wszystkie obowiązki — o resztę nie troszcząc się wcale.
Ja przecież w młodości mojéj marzyłam o inném życiu, o szczęściu cichém, spokojném, bez tanecznéj muzyki i szelestu papierowych banknotów. Nieraz pragnęłam zatrzymać go na długi wieczór zimowy i spędzić z nim chwilę sam na sam — we dwoje.
Napróżno! Zwykle jakieś posiedzenie akcyonaryuszów lub podobne zatrudnienia nie pozwalały temu, który miał całe życie spędzić przy mym boku — pozostać przy mnie przez jeden wieczór.
Zostawałam sama, i siedząc w saloniku, próbowałam czytać lub haftować jakąś drobnostkę.
Byłam jednak młoda, życie wrzało we mnie z całą siłą, chciałam przemówić, pośmiać się, wypłakać wreszcie...
Oglądałam się dokoła.
Cisza. Byłam sama!
Przede mną na inkrustowanym stoliku paliła się lampa, oświecając dokoła złocone lustra i połyskujące atłasy fotelów.