Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marysia wchodziła na rusztowanie, odwracał głowę i przesyłał jéj szczery, serdeczny uśmiech, obejmując jéj postać miłosném spojrzeniem. Wszak jutro dzień ich ślubu!... Zapowiedzi wyszły w parafialnych kościołach, a jutro po sumie ksiądz zwiąże haftowaną stułą ręce tym dwojgu towarzyszom niedoli. Zebrali potrzebną sumkę na ten akt uroczysty i nie dwie, ale cztery świece zapłoną na wielkim ołtarzu, przed którym uklękną. Marysia będzie miéć nową perkalikową sukienkę w białe i niebieskie kratki, a Paweł — długi surdut, kupiony za pośrednictwem „handełesa.” Sukienka Marysi czysta i krochmalna wisi na oknie jéj izdebki, dziewczynie bije serce na samą myśl przystrojenia się w taki sposób szykowny. Ona byłaby chętnie poszła do ołtarza w swoim łatanym kaftaniku, ale Paweł uparł się stanowczo. Pragnął, aby wybrana jego była piękną w tym dniu, od którego zaczynało się nowe życie. Ona nie miała téj wygórowanéj próżności, nawet w téj uroczystéj chwili nie pragnęła być inną, piękniejszą, strojniéj ubraną. Szczęście, które miało od jutra przypaść jéj w udziale, przygniatało niemal tę wątłą istotę swoim ciężarem. Wczoraj spowiadała się i płakała rzewnie. Dlaczego? Ksiądz, siwy staruszek, pytał ją o cierpienie, które do łez ją zmusza. Nie mogła mu odpowiedziéć — wstydziła się sama siebie. Płakała z nadmiaru szczęścia!... Ponad nią ciemne, ogromne sklepienie kościelne rysowało ostre linie i olbrzymie łuki — monotonny głos organów, odpowiadających księdzu, rozlegał się poważnie, smutnie jakoś, a ona klęcząc na téj zimnéj podłodze kamiennéj, z rękami splecionemi na piersiach, strwożona, z oczyma łez pełnemi, uchylała głowę przed tą jasnością, jaka miała nagle przeciąć jednostajne dnie