Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem „niedołęgi.” Nie broniła się nigdy, lecz brała cegłę i szła na najwyższe piętro, chyląc się pod ciężarem, który dźwigała na sobie. W godzinach odpoczynku nie siadała nad rynsztokiem — stawała zwykle pod parkanem, i zjadłszy chleb, patrzyła smutno przed siebie. Nikt nie wiedział, co była za jedna i zkąd pochodzi. Nazywała się Marysia. Gdy dzwoniono na Anioł-Pański, klękała w kąciku i modliła się przez chwilę. Piękniała wtedy — taki wyraz nieprzebranéj wiary oblewał jéj wątłą postać. Inne dziewczyny wyśmiewały tę codzienną modlitwę. Nie odpowiadała im wcale; powoli znużyły się i zostawiły ją w spokoju.
Pomiędzy robotnikami jeden tylko zwrócił jéj uwagę. Był to ładny i smukły chłopiec o ciemnych włosach i dużych czarnych oczach. Pracował chętnie, a praca nie męczyła go wcale. Nieraz z uwielbieniem stawała i patrzała, jak chłopak ten nucąc piosenkę, stawał na trzypiętrowéj wysokości i wygładzał kielnią wapno, nie trzymając się nawet ręką zawieszonych sznurów.
Stojącéj na dole dziewczynie serce biło gwałtownie. Wszakże i ona sama wchodziła na najwyższe piętra, a nie dostawała zawrotu głowy. Ale to było co innego. Ona nie bała się śmierci, nie myślała o niéj wcale. Ale on! — ach! gdyby on spadł z téj wysokości! Coby wtedy się stało!... I cisnęła ręce do piersi, zamykała oczy, doznając dziwnego bólu w gardle i w głowie. Nie umiała sobie zdać sprawy z tego uczucia. Powoli widok młodego chłopca stał się jéj koniecznie potrzebnym — nie pragnęła nic więcéj, jak tylko go widziéć. Byłaby umarła ze wstydu, gdyby był dostrzegł jéj oczy, które teraz coraz częściéj podnosiła od ziemi. Gdy przecho-