Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ceglanego pyłu znikła płeć i zacierał się wdzięk kobiecy. Wspólność pracy, to zrównanie sił fizycznych, grzebały cały urok, jaki obecność kobiet na robotnikach mogła wywierać. Dlatego zasmucone żony, odchodzące codziennie z troską w sercu, nie powinny były tak bardzo podejrzewać swoich mężów. Ta setka ludzi, żyjąca ze sobą od świtu aż do zmierzchu, nie myślała o miłostkach lub nawet o trwalszéj przyjaźni. Praca, zamiast uszlachetniać, czyniła z nich zwierzęta domowe, woły w jarzmie, konie w deptaku. Ta cegła przygniatała im serca, wapno zamurowywało umysły, kielnia wygładzała resztki szlachetniejszych popędów. Rozchodzono się bez żalu, bez tęsknoty, bez pragnienia jutra.
Rano schodzono się obojętnie, bez uśmiechu i zadowolenia.
Nic ich nie wiązało, nic ich nie łączyło.
Ale i między tymi ludźmi zdarzył się wyjątek.
Wśród tych desek i cegieł, tego pyłu i wapna — pod tém palącém purpurowém słońcem pokochało się dwoje ludzi.
Ona nie była ładna; można nawet powiedziéć, że była najbrzydszą pomiędzy wszystkiemi, a mimo to ona jedna zachowała urok swój niewieści. Była średniego wzrostu i niezmiernie wątłéj budowy. Włosy jasne, czerwone od cegły, przylegały do czoła i spadały w dwóch cieniuchnych warkoczach na ramiona. Z całéj téj okrągłéj twarzyczki wiała jakaś dobroć i wielka łagodność. Oczy jéj szare, smutne, były zwykle spuszczone ku ziemi. Szła wolno, leniwie, ale z dziwnym, niezgrabnym wdziękiem. Uśmiechała się rzadko i nie mówiła prawie nigdy. Koleżanki nie słyszały jéj głosu; nazywano ją dla powolnego usposobienia słodkiém mia-