Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził koło niéj, przyciskała się do desek parkanu, pragnąc się zrobić jaknajmniejszą... Ręce jéj zaciskały na piersiach nerwowym ruchem brudny niebieski kaftanik. Ale gdy przeszedł, oddychała głębiéj i wiodła za nim tęsknym wzrokiem tak długo, dopóki nie ujrzała go znów na szczycie murów. Wtedy brała cegłę lub szaflik z wapnem i szła po improwizowanych wschodach, śpiesząc się, o ile pozwalał jéj powolny temperament, aby jaknajszybciéj powrócić na ziemię. Stawała znów, podnosiła oczy, rzucając okiem na młodego murarza. Rzekłbyś, że w tym widoku czerpie siły do nowéj pracy. Kochała go, nie zdając sobie sprawy z téj miłości, wyrosłéj wśród nędzy i potu. Uczucie to rozwinęło się w jéj sercu, jak kwiat na opuszczonéj mogile. Życie zaczynało dla niéj nabierać uroku — biedne stworzenie poczęło się uśmiechać do słońca i wyciągać ręce po zielone liście kasztanów rosnących w sąsiednim ogrodzie. Miewała teraz chwile zadumy, wśród któréj uśmiech zakwitał nagle na jéj wybladłych wargach. W sercu téj opuszczonéj, spracowanéj dziewczyny nastała nagle jakaś błogość nieokreślona, rzewność — coś, co jéj kazało ocierać uśmiechem łzę, która jak gość nieproszony cisnęła się do jéj oczów.
Kochała go.
Dawniéj praca męczyła ją, godziny wlokły się z przerażającą powolnością; spoglądała co chwila na słońce, czekając niecierpliwie, kiedy jego wspaniała kula zapadnie w niezmierzoną głębię. Dziś z żalem spoglądała na gasnące promienie; radaby dzień przedłużyć do nieskończoności. Odchodziła wolno, oglądając się czasami. Tam, na rogu, koło parkanu stał chłopak, zapalając papierosa, którego sobie naprędce z ordynarnego skręcał