Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hrabina namawiała do jeszcze jednéj próby, témbardziéj, że dziecię się uspokoiło. Fotograf powrócił i zaczęto układać mamkę wraz z dzieckiem, a jeszcze południowe światło oblewało srebrem i złotem pozującą kobietę.
Maryanek znudzony i zmęczony, usnął na jéj ramieniu — ona zwróciwszy pełnym harmonii ruchem śpiącą twarzyczkę dziecka od siebie, stanęła na tle malowanego krajobrazu prosto, posągowo, nieruchomie prawie. Jedną ręką przytrzymała dziecię, drugą wsparła o tekturową skałę. Zwróciła głowę na bok, a klasyczny prawie profil zarysował się delikatną linią w powietrzu.
Fotograf nie miał nic do zarzucenia — chwalił głośno zmysł estetyczny téj chłopki, która tak piękną linią bezwiednie odcinała się w téj chwili od ciemnego tła krajobrazu.
Hrabina uśmiechała się, wskazując mężowi na swą faworytkę i odnajdując w niéj niebywałe przymioty i zalety ducha.
Hrabiego mało obchodziła w téj chwili duchowa strona téj kobiety. Myślał on o czém inném — wśród tego cieplarnianego gorąca, pod temi drobnemi szybami szklanego dachu, mieniła się dlań ona jak cudny kwiat zamorski, pełen woni i słonecznych blasków. Ona zaś musiała odczuwać całą potęgę wrażenia, jakie uczyniła — stała nieruchoma, piękna, jak posąg wykuty z jednéj twardéj bryły. Tylko błękitna siatka żyłek, widnych na skroniach, nabiegła krwią, a oczy przysłaniały przelotne blaski. Była szczęśliwą, bardzo szczęśliwą.
I odtąd zaczęły się dla kobiety téj dnie niewypowiedzianéj rozkoszy. Stawiała opór żądzy hrabiego i w ten