Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po kilku chwilach Szmul opuszcza chatę Julkową — na progu rzuca jeszcze jedno słowo:
— Nu! o dziesiątéj coby wy byli gotowi; a nie gadajcie przed mężem... on głupiec jeszcze was nie puści; potém, jak zobaczy jaki to dobry interes, to się przestanie złościć i ułagodzi. Ja tu będę czekał za chlewikiem i was na koléj odwiozę. Tam będzie Terpiłowski i was przypilnuje do Warszawy. Pamiętajcie, cobyście się nie spóźnili... bo wezmę Hapkę i wy stracicie los, a jaki los!...
— Nie zapomnę, nie zapomnę — upewniała Małaszka i drżącą od wzruszenia ręką otwierała nizkie drzwi chaty, opierając się o ścianę.
Czarna postać żyda zniknęła w szarém świetle dnia zachodzącego.
— O dziesiątéj — wyrzekł, obracając się raz jeszcze.
— O dziesiątéj — powtórzyła jak echo kobieta.
Gdy Małaszka wróciła do izby, zastanowiła się.
Powtórzyła za żydem „o dziesiątéj,” — ale zkądże ona może wiedziéć, kiedy to będzie ta dziesiąta?
Bezpieczniéj zrobi, gdy zaraz zwiąże węzełek i schowa się za chruścianą ścianką chlewika.
Julek może lada chwila wrócić — a tajemny głos ostrzegał ją, że w takim razie musiałaby pozostać w domu.
Na tę samą myśl ogarnia ją szał. Ona miałaby wyrzec się dobrowolnie takiego szczęścia — odstąpić innéj to ziszczenie marzeń i snów swoich! Nigdy! raczéj z życiem pozwoli wydrzéć sobie zaszczyt zostania mamką hrabiowskiego dziecka.
Roztwiera szybko skrzynie i zrzuca krasne spódnice,